piątek, 5 września 2008

Florencja

Na zdjęciu: Florencja, widok z Piazza Michelangiolo.


Kolejny dzień, kolejne miasto. Tym razem docieram do sławnej i dumnej Florencji. W pełnym, gorącym śródziemnomorskim słońcu spoglądam z wysoko położonego Piazza Michelangiolo na jej rozległe czerwone dachy, otaczające kilka wspaniałych budowli. Przede wszystkim wyłaniają się z tego miejskiego oceanu katedra Santa Maria del Fiore i kościół Santa Croce. Gdzieś w dole dostrzec też można Ponte Vecchio - Most złotników. Mija kilkanaście chwil, zostawiamy autokar gdzieś nad Arno - rzeką przepływają przez środek miasta. Rzeką która podczas wylewu w 1966 zniszczyła sporą część zabytków Florencji. Wkraczam pomiędzy tłoczne uliczki i nagrzane słońcem mury. Idę ku pierwszemu "olbrzymowi" - kościół Santa Croce - drugi co do wielkości w całym mieście, kusi chłodem swego wnętrza. Pod sklepieniem jest cicho i spokojnie, przestrzeni jest tak wiele, że grupki turystów nikną wobec ogromu świątyni. Kościół Santa Croce zapadał mi w pamięć jednak przede wszystkim jako nekropolia - nagrobkami uczczono tutaj między innymi Machiavellego i Michała Anioła. Dalej kieruję swe kroki do Katedry Santa Maria del Fiore - najprawdziwszego cudu jeśli chodzi o architekturę. Każdy fragment fasady jest dziełem sztuki samym w sobie - ilość szczegółów i ozdobników oszałamia i hipnotyzująco przyciąga wzrok. Niewątpliwie jest to najpiękniejszy gmach kościoła jaki dany było mi widzieć - mój dawny faworyt - Katedra św. Wita w Pradze pozostaje daleko w tyle... Niestety ciężko jest nacieszyć się tym widokiem - tłumy i hałas na Piazza del Duomo są koszmarne. Ostatni rzut oka pomiędzy głowami ludzi na znajdujące się po przeciwległej stronie "Złote Drzwi" (z racji swego piękna nazwane przez Michała Anioła "Drzwiami do Raju") prowadzące do baptysterium i znikam w katedrze, tym razem podziwiając jej wnętrze. Tutaj zachwycają freski na kopule - pośród niesamowitej gry kolorów, światła i cieni dostrzec możemy postacie zmartwychwstałego Chrystusa, Matki Bożej, świętych, chórów anielskich... A zaraz dalej otwiera się przede mną widok na Czyściec i Piekło...

Na zdjęciu: Fasada Katedry Santa Maria del Fiore.

Na obiad we Florencji trafiłem do knajpki polecanej przez przewodnik, (Cellini, Piazza del Mercato Centrale 17) i choć pizza jak i obsługa były znakomite to ceny stanowczo ponad moją kieszeń (5 euro za piwo...). Po krzepiącym (dla mnie) posiłku i uiszczeniu odchudzającego (dla mojego portfela) rachunku, pozostał już tylko spacer ulicami Florencji. Za brakło niestety czasu na odwiedzenie Galerii Uffizi - prawdziwej perły pośród galerii europejskich, gdzie znaleźć możemy dzieła między innymi Botticelliego, Leonadra da Vinci, Michała Anioła, Rafaela, Tycjana, Rubensa, Rembrandta, Caravaggiego... Oto kolejne miejsce do którego zamierzam powrócić przy następniej wizycie w Italii. Zamiast tego odwiedzam przerzucony nad Arno Most Złotników - Ponte Vecchio (pełny straganów tak samo dziś, jak i kilka wieków temu), równie zatłoczony jak wszystkie inne atrakcje we Florencji. Gdzieś po drodze zawitałem też o Porcellino - mosiężnego dzika umieszczonego na Loggia del Mercato Nuovo, którego głaskanie przynosi szczęście (albo spełnia życzenia? a może jedno i drugie...?) - maskotkę całej Florencji. Ciekawostką jest też, iż prosiak Porcellino od głaskania miał wytarty nie tylko łeb ale też... inne części ciała (lepiej nie wnikać). Do autokaru wracam późnym popołudniem, wzdłuż bulwarów nad Arno - gdzie tłumy turystów są już nieco mniejsze, ale wciąż hałaśliwe... Mimo wszystko opuszczam to miasto bez syndromu Stendhala. Za dużo tłumów - za mało czasu. Ale zaczynam już do tego się przyzwyczaiać...

3 komentarze:

Grzegorz A. Nowak pisze...

Piękne i sławne miasto. Z pewnością nawet kilka dni nie wystarczy, żeby obejrzeć wszystkie cuda. A tylko robisz smaka na dalekie podróże tymi relacjami. Może kiedyś na stare lata...

Piwo za 5 euro to rzeczywiście straszna rzecz (szczególnie mając w pamięci niedawną wizytę na Słowacji, a głaskanie prosiaka - hmm... no cóż, są różne tradycje.

BTW: Zdjęcia są Twoje? Czy wyszukujesz adekwatne na sieci?

Unknown pisze...

Tłumy w Florencji to nic w porównaniu z tymi w Rzymie :P A i w Wenecji ludzi było sporo, choć wystarczyło tylko wejść nieco głębiej w wąskie uliczki i ciemne zaułki - równie piękne, a może i piękniejsze niż główne trasy weneckie.

Bardzo szkoda Galerii Uffizi, nie zobaczyliśmy chociażby "Narodzin Wenus" Botticellego (Za to figurka Wenus wzorowana na słynnym obrazie stoi u nas w kredensie przywieziona z Grecji :P), "Pokłonu Trzech Króli" i "Zwiastowania" Leonarda da Vinci czy "Wenus z Urbino" Tycjana...

Żałuję też że nie udało się zobaczyć oryginału "Dawida" - nasłynniejszej rzeźby Michała Anioła znajdującej się w Galleria dell`Accademia we Florencji, a jedynie jego kopię stojącą przed Palazzo Vecchio.

W ogóle co to za pomysł, żeby Florencję, Wenecję czy Rzym zwiedzać w wielkim pędzie, z zegarkiem w ręku !?

Procent pisze...

Florencja (jak pewnie każde inne włoskie miasto) to materiał na osobny wyjazd...

A zdjęcia są własne :) (tzn. pochodzące z moich zbiorów - robione osobiście przeze mnie lub któregoś z towarzyszy wyprawy :))