poniedziałek, 29 grudnia 2008

Szeroka Przełęcz Bielska

Choć w sierpniu tydzień przesiedziałem w Źdiarze w Tatrach Bielskich, to tylko raz wybrałem się wtedy na szlak. Wyjazd, który zorganizowałem mijał pod zupełnie innym znakiem, królowały gry planszowe i karciane, oraz ogólnie pojęta fantastyka. Mimo to, wszyscy mieli ochotę przynajmniej raz wybrać się w góry - a ja jako organizator i poniekąd przewodnik, wymaganiom tym pragnąłem sprostać. Wybór padł na trasę już mi znaną - podejście Monkovą Doliną na Szeroką Przełęcz Bielską.
Ździar z punktu widzenia turystycznego, jest miejscowością zimową, atrakcyjną głównie dla narciarzy - ze względu na sporą ilość stoków w okolicy. Szlaków wiodących w góry nie znajdziemy tu zbyt wielu: większość z nich wspina się na grań Spiskiej Magury, a w Tatry prowadzi tylko jeden. Wynika to z faktu, iż niemal całość Tatr Bielskich od trzydziestu lat pozostaje ścisłym rezerwatem przyrody. Wyjątkiem od tego, jest zaledwie kilka szlaków - jeden z nich obraliśmy za swój cel.

Na zdjęciu: Cel naszej wyprawy - niestety całkiem w chmurach.


Na Szeroką Przełęcz Bielską (Široké sedlo) prowadzi ścieżka dydaktyczna, pokrywająca się z zielonym szlakiem górskim. Nie robiłoby to żadnej różnicy, gdyby nie obowiązek zakupu "biletu" (w cenie 30 koron, o ile dobrze pamiętam). Choć w Polsce przyzwyczajeni jesteśmy do uiszczania opłat przy każdym wejściu na teren TPNu, w Tatrach słowackich obyczaj ten nie istenieje. Na ścieżce obowiązuje też kompletnie nieuzasadniony i zupełnie nie przestrzegany ruch jednokierunkowy.
Pogoda zapowiadała się obiecująco. Bezchmurne, wieczorne niebo napawało optymizmem. Niestety dość szybko nastęnego dnia przekonaliśmy się, że nad Tatrami zebrało się sporo chmur nad Tatrami. Mimo tego, nasz entuzjazm nie zmalał, uparcie parliśmy na przód, początkowo po równym asfaltową i brukowaną drogą, aż do oficjalnego początku "trasy dydaktycznej". Tutaj także nasz zapał został wystawiony na próbę - sprzedawca biletów zapewniał nas o nadchodzącym deszczu i pouczał, że wychodzimy na trasę zbyt późno. Jak się okazało - nie miał racji w ani jednej kwestii.
Mimo kiepskiej pogody, ruch na trasie był większy niż rok wcześniej - kiedy to także miałem okazję ją odwiedzić. Być może wynikało to z faktu, iż tym razem nasz słowacki wyjazd przypadał na sam środek sezonu turystycznego.

Na zdjęciu: Fragment podejścia na przełęcz. Niestety przez sam środek chmury.

Wychodząc coraz wyżej, wkraczamy w sam środek chmur, które do tej pory wisiały nad nami. Robi się coraz chłodniej, widoczność zmniejsza się drastycznie, a na ubraniu i włosach osadzają się krople wilgoci. Brak widoków psuje nieco komfort wycieczki - poza tym, iż idziemy do góry ciężko cokolwiek stwierdzić. Co jakiś czas tylko, wiatr odsłania strome zbocza Szalonego Wierchu po lewej i Płaczliwej Skały po prawej. Gdy wreszcie docieramy na Przełęcz czeka nas spore rozczarowanie. Wspaniała panorama jaka powinna się przed nami otworzyć, całkowicie zasłonięta jest przez mgłę. Wysokość 1826 metrów to za mało by znaleźć się ponad warstwą chmur. Zamiast podziwać widok na Zadnie Koperszady, Dolinę Jaworową, Jagnięcy, Lodowy i Jaworowy wylądowaliśmy w środku chmury. Na szczęście nasz trud nie pozostał całkiem nie nagrodzony - jeszcze gdy odpoczywaliśmy wiatr zdołał nieco przewiać chmury na drugą stronę przełęczy, dzięki czemu naszym oczom ukazał się choć fragment panoramy. Szkoda, niestety że na krótko.

Na zdjęciu: Widok z Szerokiej Przełęczy Bielskiej - niestety w większości w chmurach.


Chwilę zajęła nam debata na temat jaką trasę obieramy dalej. Zawrócić, czy zejść w dół przez Zadnie Koperszady? Ostatecznie wybraliśmy opcję pośrednią - postanowiliśmy przejść jeszcze kawałek naprzód - aż do Przełęczy pod Kopą, po czym wrócić tą samą drogą, którą przyszliśmy. Choć podeszliśmy kolejne sto metrów wzwyż, pogoda zmieniła się ani na jotę. Nawet wręcz przeciwnie - Przełęcz pod Kopą cała była w gęstych chmurach, których nie ruszał nawet silny wiatr. Nie do końca usatysfakcjonowani, ale i tak dumni z siebie, zawróciliśmy do Ździaru.

Na zdjęciu: Przełęcz pod Kopą. Niestety... sami wiecie co.


Strona techniczna:

Trasa na Szeroką Przełęcz Bielską choć nazwana "scieżką dydaktyczną" może być wycieczką forsującą. Ze Ździaru pokonujemy prawie 1000 metrów przewyższenia - co jest wysokością niebanalną, zwłaszcza dla osób zaczynających przygodę z górami. Sam szlak pozostaje jednak bez trudności, a dodatkowo wyposażony jest w sporą ilość ławeczek i miejsc odpoczynkowych. Najbardziej urokliwe z nich, znajdujące się mniej więcej w dwóch trzecich trasy, położone jest w miejscu przecięcia ścieżki i malowniczego potoku.

środa, 24 grudnia 2008

Kościelec

Na zdjęciu: Mały Kościelec i Kościelec.


Wyprawę na Kościelec miałem w planie od dłuższego czasu. Jest to jedna z niewielu tak atrakcyjnych wycieczek, które bez większych trudności da się zrobić w ciągu jednodniowego wyjazdu z Krakowa. Moja poprzednia próba zdobycia tego szczytu nie doszła do skutku ze względu na pogarszającą się pogodę i wcześniejszy powrót do Krakowa. Tym razem pogoda zapowiadała się jednak dużo lepiej, a my (ja z bratem) nie mieliśmy zamiaru łatwo odpuścić.
Trasę z Kuźnic na Halę Gąsienicową przez Boczań znamy już prawie na pamięć, i pokonujemy ją już prawie machinalnie. Po tradycyjnym odpoczynku na Przełęczy między Kopami ruszyliśmy na Halę Gąsienicową. O samo schronisko jednak nie zahaczyliśmy - kolejny odpoczynek nie był nam jeszcze niezbędny, a i Murowaniec nie znajdował się bezpośrednio na naszym szlaku lecz wymagał nadłożenia kilku minut.
Od rozejścia szlaków (zielony i żółty na Kasprowy i Liliowe oraz wybrany przez nas czarny - w kierunku Świnickiej Przełęczy) łagodnie wspinamy się pod górę, docierając do niezwykle urokliwych Czerwonych Stawków Gąsienicowych.

Na zdjęciu: Czerwone Stawki Gąsienicowe - widok z przełęczy Karb.


Naszą ścieżkę kilkakrotnie przecinają górskie strumyki, utworzone przez topniejący w letnim słońcu śnieg (mamy w końcu czerwiec). Za największym ze stawów - Zielonym Stawem Gąsienicowym porzucamy czarny szlak na Przełęcz Świnicką (to będzie kierunek naszej następnej wyprawy) i skręcamy w lewo niebieskim, ku przełęczy Karb. Jest to pierwsze forsowniejsze podejście tej wycieczki, ale wciąż będące tylko przedsmakiem tego co czeka nas w drodze na szczyt. Na przełęczy czeka nas chwila wytchnienia oraz szeroka panorama na drugą stronę masywu - Czarny Staw Gąsienicowy nisko pod nami i potężny masyw Granatów. Ścieżka na wierzchołek Kościelca wiedzie trawersami po utworzonym z kamiennych płyt mocno nachylonym zboczu. Jest to jedyny szlak prowadzący na szczyt, którym będziemy także wracać. Choć trasa może wydawać się nieco monotonna, całkowicie rekompensują nam to widoki za naszymi plecami. Z każdym krokiem w górę, panorama zyskuje na atrakcyjności. Dostrzec możemy nie tylko tatrzańskie szczyty, doliny i przełęcze - widoki sięgają dużo dalej - na całe Podhale i inne szczyty od Babiej Góry aż po Gorce.

Na zdjęciu: W trakcie podchodzenia na Szczyt. W dole widać ścieżkę, którą przyszliśmy.

Gdy wreszcie podejście się kończy możemy chwilę odpocząć na szczycie. Jak to zwykle bywa w sezonie jest tu sporo ludzi, słychać też docierających zupełnie inną drogą taterników. Po zrobieniu sobie obowiązkowych zdjęć i złapaniu drugiego oddechu, schodzimy w dół robiąc miejsce dla następnych zdobywców. Na Przełęczy Karb skręcamy prawo, schodząc nie w kierunku Czerwonych Stawków, od których przyszliśmy, lecz ku Czarnemu Stawowi Gąsienicowemu. Droga powrotna mija nam szybko i nim się spostrzegliśmy byliśmy z powrotem na Przełęczy między Kopami. Ze względu na pewne znudzenie już drogą przez Skupniowy Upłaz i Boczań postanawiamy jako drogę w dół obrać żółty szlak prowadzący przez Jaworzynkę. Niestety nie była to najtrafniejsza decyzja. Niewygodna stroma ścieżka męczy i tak już wyczerpane nogi, a potem płaski teren zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Na szczęście z Kuźnic zabiera nas już bus - a w Zakopanym regenerujemy siły porządnym obiadem!

Strona techniczna:

Wyprawa na Kościelec, mimo iż jest jedną z najłatwiejszych wycieczek na szczyty Wysokich Tatr, wciąż jest wycieczką wysokogórską, w pełnym tego słowa znaczeniu. Z Kuźnic znajdujących się około 1000 metrów n.p.m. wdrapujemy się na wysokość 2155 m. (czyli mamy do pokonania ponad tysiąc metrów przewyższenia). Trasa technicznie jest dość prosta pozbawiona łańcuchów i klamer, chociaż z kilkoma miejscami wymagającymi skorzystania z rąk. Te jednak nie są eksponowane, i dobrze nadadzą się dla kogoś kto pierwszy raz ma do czynienia z tego typu trasą. Dużym atutem i ułatwieniem jest też znajdujące się dość blisko schronisko na Hali Gąsienicowej. Dzięki temu w przypadku nagłego pogorszenia pogody, można szybko się wycofać i przeczekać deszcz lub burzę.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Wyspa Capri

Na zdjęciu: Wyspa Capri, widok z morza.


Wyprawa po Włoszech dobiegła końca, nadszedł czas powrotu na chłodą, słowiańską północ. Nim jednak przyszło nam wrócić do kraju, czekała nas ostatnia atrakcja półwyspu Apenińskiego - lub ściślej - atrakcja morza Tyrreńskiego. Wyspa Capri - bo o niej mowa, to klejnot pośród innych wysp akwenu śródziemnego. Choć niewielka, zachwyca ludzi swym szczególnym urokiem od wieków. Już rzymski cesarz Tyberiusz (42 p.n.e. - 37 n.e.) miał na niej swoje wille gdzie spędzał znacznie więcej czasu niż w samej stolicy. Na Capri przypłynęliśmy dzień przed wizytą w Neapolu i zwiedzaniem Pompei, jednak dla przejrzystości zapisu zaburzyłem nieco chronologię i opis tej wycieczki zostawiłem na koniec.
Jednak co można o Capri napisać? Niestety z moim przeciętnym stylem - niewiele. Postanowiłem więc nie silić się na mało przekonywujący tekst pełen truizmów i zachwytów nad estetyką, lecz skupić się na solidniejszym (i znacznie bardziej obrazowym) sposobie przekazu niezwykłości tej wyspy - zdjęciach. Zamiast więc opisywać pejzaże i przyrodę, przytoczę jeszcze kilka słów na temat miejscowych ciekawostek, a zyskane w ten sposób miejsce oddam fotosom zrobionym podczas mojego pobytu.
Na Capri odwiedzić możemy wspomniane już wcześniej wille cesarza Tyberiusza (na Capri zbudował ich ponad dwanaście), interesujące są także Ogrody Augusta - kolejna atrakcja, której korzenie sięgają czasów starożytnych.
Najsłynniejszą atrakcją Capri są jednak groty wyżłobione w wapiennych brzegach wyspy. Ich mocno zmineralizowana budowa przekłada się na kolor ścian i barwę wpływającej do nich wody, co w połączeniu z odpowiednim oświetleniem przez słońce tworzy niesamowite widowisko. Dzięki różnorodności minerałów możemy (z pomocą łodzi, którymi wpłyniemy do wnętrz jaskiń) odwiedzić groty: Białą, Zieloną, Lazurową czy też Koralową. Dziś Capri jest miejscem licznych wycieczek turystycznych, a także miejscem wypoczynku kilku znanych osobistości - mieliśmy okazję zobaczyć między innymi stojącą w ustronnym miejscu letnią willę Sophii Loren.

Na zdjęciu: Brzeg Capri - widok z tarasu w ogrodach Augusta

Na zdjęciu: Skały u wybrzeża Capri - widok ze statku.

Na zdjęciu: Fragment Groty Zielonej

Nazwa wyspy Capri pochodzi od żyjących na niej koziorożców. Ile jesteś w stanie dojrzeć ich na zdjęciu?

Na zdjęciu: Rzeźba w Ogrodach Augusta.


Na zakończenie notatki o Capri, jak i całego cyku o mojej wizycie we Włoszech powtórzę, iż wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnych zbiorów, a wszystkie fotografowane obiekty były widziane naocznie.