sobota, 15 listopada 2008

Wezuwiusz - Neapol - Pompeje

Na zdjęciu: Neapol na tle Wezuwiusza.

Opuściwszy Rzym ruszyliśmy daleko na południe, by w końcu dotrzeć do stolicy Kampanii - Neapolu - miasta pizzy, mafii i ojczyzny takich postaci jak Bernini czy Giordano Bruno. Nim mieliśmy się jednak zapuścić w jego zaułki i wyrwać mu kilka sekretów, czekał nas rzut oka na Neapol z lotu ptaka. A dokładnie z 1281 metrów - wysokości Wezuwiusza. Aż na prawie sam szczyt wulkanu prowadzi droga asfaltowa - pod każdym względem bardzo śródziemnomorska - wąska, bardzo kręta i do tego z urywającymi się krawędziami. Prawie wszyscy zmierzający na Wezuwiusz korzystają właśnie z niej - choć dostępna jest też (z mojej perspektywy znacznie bardziej interesująca) spacerowa ścieżka, przecinająca zarówno drogę jezdną jak i piniowe lasy porastające zbocza góry. Po wielu niezwykłych manewrach naszego autokaru (jak choćby mijanie na zakręcie innego pojazdu podobnego gabarytu) znaleźliśmy się prawie pod samym szczytem. Aby jednak pokonać te ostatnie 200 metrów wzwyż, należało uiścić jeszcze odpowiednią opłatę. Potem zostawało już tylko wspiąć się do krateru, po niezbyt przyjemnym dla stóp wulkanicznym żwirze - odczuli go zwłaszcza Ci, którzy mieli na stopach sandały. Wartało się jednak wysilić, gdyż widok ze szczytu był naprawdę imponujący. Oprócz samego Neapolu, ze szczytu Wezuwiusza rozpościera się także wspaniała panorama na rozległy pas wybrzeża i kilka okolicznych wysp (w tym także słynną Capri). Równie bogate widoki oferuje nam widok w głąb kontynentu - tu dostrzec możemy sporo włoskich gór - których, wstyd się przyznać, nie udało mi się zidentyfikować.

Na zdjęciu: Krater Wezuwiusza. Teoretycznie widać jakiś dym.

Dwa dni później (tutaj lekkie zaburzenie chronologii - o tym gdzie byłem i co porabiałem dnia następnego, dowiecie się w kolejnej notce) czekała nas wizyta w Pompejach. To rzymskie miasto (posiadało nawet amfiteatr na 5000 widzów) zostało zniszczone i pogrzebane pod wulkanicznym popiołem podczas erupcji Wezuwiusza w 79 roku n.e. Powierzchnia udostępniona do zwiedzania jest naprawdę imponująca - sieć uliczek przecinająca pompejskie zabudowania dostarczyć może długich godzin zwiedzania. A zdecydowanie jest tu co oglądać. Ruin jest mnóstwo, jednak dużo bardziej interesujące są zbudowania prawie nie naruszone. Z takich zwłaszcza ciekawa była łaźnia miejska oraz dom publiczny (z listą usług oraz cennikiem, przedstawionymi na ścianach za pomocą obrazków). Największe wrażenie wywołują natomiast odlewy postaci pogrzebanych przez spadający z nieba wulkaniczny popiół. Ich kształty oddano idealnie, przez co zobaczyć możemy w jakich pozycjach spędzili swe ostatnie, tragiczne chwile życia... Zachowano w ten sposób nie tylko formy ludzi zamieszkujących Pompeje, ale także miejscowych zwierząt...

Na zdjęciu: Odlew człowieka zabitego w czasie zniszczenia Pompei


Wreszcie nadszedł czas na Neapol - ostatnie duże włoskie miasto tego wyjazdu. Niestety stolica Kampanii okazała się pewnym rozczarowaniem. Łatwo było dostrzec, iż jest to uboższy region Włoch - budynki i ulice były w większości zaniedbane, co niestety tyczyło się także zabytków. Castel Nuovo, Zamek na Jajku czy nawet reprezentacyjna Galeria Umberta I, traciły wiele swego uroku przez ewidentny brak dbałości i uwagi.
W Neapolu miałem też po raz kolejny okazję skorzystać z lokalnej komunikacji miejskiej. I co ciekawe - tu okazała się być jeszcze bardziej zatłoczona niż w Rzymie. Oprócz tego, iż było niesamowicie ciasno, mogłem też przekonać się (po raz kolejny co prawda) dlaczego Włochów określa się mianem najhałaśliwszego narodu na świecie. W połączeniu z upalną pogodą dało to kilka niezapomnianych chwil.
Żadna wizyta w Neapolu nie może zostać uznana za kompletną, bez skosztowania miejscowej pizzy. Właśnie to miasto uznawane jest za stolicę tej potrawy, i to właśnie tutaj znaleźć możemy najstarsze pizzerie na świecie. Ja oczywiście nie miałem czasu (i najpewniej wystarczających funduszy) aby odwiedzić któryś z tych słynnych lokali, ale i tak postanowiłem sprawdzić czy Neapolowi zasłużenie przysługuje jego kulinarna renoma. Jak się okazało - nie zawiodłem się! Mimo iż, posilałem się w najprostszym przydrożnym barze, przekonałem się, że nasze polskie tak zwane "pizze" nawet nie umywają się do włoskich. Niestety nie była to zbyt krzepiąca refleksja w obliczu rychłego powrotu do ojczyzny...

Na zdjęciu: Neapol, fasada Castel Nuovo

1 komentarz:

Grzegorz A. Nowak pisze...

Ta część podróży robi wrażenie! Szczególnie wyprawa na skraj wulkanu i ruiny Pompei. Te ostatnie są szczególnie interesujące z uwagi na świetny stan zachowania, co mnie zawsze interesowało, jako kogoś powiedzmy "związanego" z antykiem.

Po raz kolejny pozostaje z uznaniem dla takiej wyprawy pokiwać głową i czekać na kolejne etapy podróży.